Liczę i nie wierzę

Był późny listopadowy wieczór 2020 roku. Siedziałem i liczyłem pieniądze. Te obecne i te przyszłe.

0.6M na szkoły prywatne dla córek. A to tylko do końca podstawówki. 1.2M na jakieś sensowne miejsce do mieszkania i życia. Ewentualnie jako alternatywa 90k rocznie na wynajem. Większe auto, bo w tym już niewygodnie.

Patrzyłem na te liczby, patrzyłem też na liczby po drugiej stronie, nijak nie chciały do siebie pasować. Miałem jakieś 10%...

Miałem swoje deficyty. I te w Excelu i te w głowie.

Jako gość z niskim poczuciem własnej wartości (tego nie było widać, doskonale się maskowałem), szukałem kompensacji na zewnątrz.

A im bardziej próbowałem, tym bardziej się nie udawało.

Świat chciał mi to powiedzieć kilka razy, ale byłem bardzo uparty i nie chciałem słuchać.

Czemu o tym piszę?

Bo to połączenie, które próbujesz zrobić, że więcej masz, to jesteś fajniejszy. Jest bardzo niedobre. Tu pojawi się to, co obserwujemy w social media: bragging, przechwałki, rozdmuchane ego.

Musisz oddzielić siebie od pieniędzy (swoją drogą to nie tylko pieniądze mogą zostać użyte jako kompensacja).

Wyobraź sobie, że robienie hajsu to jak levelowanie umiejętności w grze. Jest sobie zupełnie z boku, ale masz nad tym pełną kontrolę. Sam decydujesz, czy idziesz zbierać ziółka, czy mordować potwory (tu próba odwołania się do Wiedźmina i RPG).

Będąc biednym strasznie dużo (za dużo), myślałem o celu ostatecznym i ratowaniu księżniczki z opresji. I zapominałem o drodze.

O tych wszystkich małych i większych rzeczach, które sprawiają, że Twoja wartość na rynku rośnie. Umiejętności w innej branży, certyfikaty, czy po prostu skupienie się na kartach, które masz i poprowadzeniu najlepszego możliwego rozdania.